"Idiota" Dostojewskiego. Ćwiczenie z adaptacji filmowej. Część trzecia.
Przeklęte współodczuwanie
Nie bez przyczyny w strumieniu myśli księcia Myszkina napotykamy następującą refleksję: "Współczucie jest najważniejszym, a może nawet jedynym prawem istnienia całej ludzkości." Dostojewskiemu wobec postaci księcia Myszkina przyświecał pewien zamysł; z mojej perspektywy koncept nie powiódł się. Autor pisze o nim w jednym ze swoich listów: „Chodzi mianowicie o przedstawienie absolutnie doskonałego człowieka. Moim zdaniem nie może być nic trudniejszego, zwłaszcza w naszych czasach. (...) Już dawniej idea ta pojawiała mi się w głowie jako pewien przebłysk obrazu artystycznego, nie chciałem jednak, aby stanowiła tylko część czegoś, potrzebowałem jej jako całości”. To nawet dziwne, że autor pisze o swoim zamiarze w liście do przyjaciela a pisząc powieść (w liście Nastasji do Agłai) zapisuje następujące zdanie: "Doskonałości nie można przecież kochać; na doskonałość można tylko patrzeć jak na doskonałość, prawda?". Myśl Nastasji Filipowny dotyczy Agłai, ale można ją wykorzystać na użytek refleksji o Myszkinie.
Jedna z wielu teorii scenariopisarskich zakłada, że z człowiekiem absolutnie doskonałym widz się nie utożsami lub utożsami jedynie częściowo. Gwiazdy są piękne, ale są daleko... Takie postaci - naczęściej wynalazcy, przywódcy, artyści lub piękności jak Malena - nazywa się postacią dominującą (nie podlega przemianie); jest nią również formanowski Amadeusz, geniusz, o którym opowiada nam miernota Salieri (przemianie podlega); z ludzką miernotą utożsami się każdy, z geniuszem prawie nikt. Całe szczęcie, że koncept stworzenia człowieka "absolutnie doskonałego" Dostojewskiemu się nie udał. Czytelnik utożsamia się z Myszkinem, współodczuwa z refleksjami i emocjami idioty i to jest świadectwo mistrzostwa pisarskiego. Ostatecznie jednak Myszkin jest idiotą, biednym chorym człowiekiem, psychotykiem; co prawda powieść obfituje w momenty, kiedy o księciu nie da się powiedzieć, że jest wariatem; jest dobry, roztropny, itd... Ale koniec końców nie mogę i nie chcę się z nim utożsamiać. Jego postawa doprowadza do tragedii - śmierci Nastasji - a sam książę popada w obłęd.
Co miało by stanowić istotę jego doskonałości? Współczucie - ono byłoby motorem motywującym i napędzającym działania księcia. Dziś moglibyśmy powiedzieć 'współodczuwanie', a więc działanie w polu serca (empatia w najwyższej postaci); pamiętam przy tym, że współczucie to nie to samo co, co współodczuwanie. Współczucie uznaję za słabość księcia a nie jego atut. Dlatego założenie Dostojewskiego uważam za nielogiczne i cyniczne jednocześnie. Zakłada bowiem, że człowiek doskonały to taki, który w imię współodczuwania poświęca własne szczęście (książę poświęca szczęście z Agłają dla współodczuwania z cierpieniem Nastasji). Współodczuwanie i poświęcenie - przez innych wykorzystywane, wyśmiewane, ignorowane - doprowadzają księcia do zguby i tragedii. Nie widzę w tym nic "absolutnie doskonałego". Człowiek, który nie kocha siebie nigdy nie będzie "doskonały". Myszkin nie działa w polu serca, bowiem w polu serca działać może człowiek, który kocha siebie samego. Gdyby książę potrafił zrezygnować z ratowania Nastasji, Rogożyn nie zabiłby jej. Tak więc dramat Myszkina wyraża się również w tym, że pragnąc ratować Nastasję, niebezpośrednio, doprowadza do jej śmierci. ...brak miłości do siebie i tendencje autodestrukcyjne skutkują śmiercią człowieka, co do którego twierdzimy, że go kochamy... Genialny paradoks.
Uważam, że widz nie utożsami się z postacią główną, która byłaby wzorowana "jeden do jeden" na literackim Myszkinie. Należy więc dokonać wyboru: przebudować powieściowego księcia lub "przenieść" w miarę wiernie, co uczyniłoby go postacią dominującą i nie naruszyło oryginalnego przebiegu fabularnego. Wybieram opcję drugą: Myszkin postacią dominującą. Opowiadałby o nim Kola Iwołgin - jego uczyniłbym postacią główną. Sympatyczny pomocnik Myszkina, z perspektywy czasu, opowiadałby nam historię miłości, zbrodni i szaleństwa...
Skoro zrobiłem z Myszkina postać dominującą, tym samym odebrałem księciu możliwość przemiany. W powieści Myszkin podlega przemianie o charakterze regresywnym w tempie jednostajnie przyspieszonym. Ten sam efekt chciałbym osiągnąć w adaptacji. Tragizm idioty bierze się z wyidealizowanego współodczuwania, które według mnie jest efektem braku miłości własnej.. Myszkin otwiera się przed tymi wszystkimi cierpiącymi, chorymi ludźmi, wchodzi z nimi w bardzo silne wymiany energetyczne, które jak po równi pochyłej staczają go w mrok i obłęd. Tym samym Dostojewski przeprowadza dowód o charakterze paradoksalnym, dlatego genialnym: współczucie i miłość do świata mogą też prowadzić do tragedii. Świat nie będzie zbawiony przez piękno, jak zapewniałeś, książę.
Cały mój powyższy wywód uznać mogę za "wulgarny" w optyce Andrieja Tarkowskiego. W swoich "Dziennikach" wielki rosyjski reżyser pisał w kontekście "Idioty" o poświęceniu, konieczności ofiary, która jest "metafizycznym długiem każdego człowieka obdarzonego duchową wrażliwością": "Dostojewski nazwał to pragnieniem cierpienia. Bez zorganizowanego systemu religijnego owo pragnienie cierpienia może przekształcić się w psychozę. W ostatecznym rezultacie jest to miłość, która nie znalazła formy. Jednakże miłość nie freudowska, ale duchowa. Miłość jest zawsze darem z siebie, który składa się innym. I chociaż ofiarność, gotowość do składania ofiar niesie w sobie jak gdyby negatywny, na pozór niszczący sens (oczywiście jest to pojmowanie wulgarne), związany z jednostką, która składa siebie w ofierze, istotą tego aktu jest zawsze miłość, a zatem pozytywny, twórczy, boski akt". Geniusz kina najwidoczniej uważał za Dostojewskim, że "cierpienie i ból są nieodłączne od rozległej świadomości i głębokiego serca." Tak również bywa, ale ja nie chciałbym tworzyć na tym przeświadczeniu idei mojej adaptacji.
Wnioski
"Idiota" nie jest powieścią zwartą fabularnie, a jednak to proza o filmowym charakterze i jej bogactwo chciałbym oddać w adaptacji. Dlatego wolałbym adaptować powieść do siedmioodcinkowego serialu, niż filmu pełnometrażowego. W mojej adaptacji serialowej Myszkin pełniłby rolę postaci dominującej a nie głównej. Historię księcia opowiadałby nam jego pomocnik, Kola; jego dramat jest do wymyślenia; historia księcia powinna stanowić komentarz do dramatu Koli. Chciałbym napisać thriller psychologiczny z zabójstwem w finale i patologicznym miłosnym wątkiem głównym rozgrywającym się w czworokącie pierwowzorów Myszkin-Nastasja-Agłaja-Rogożyn; przy czym serial otworzyłbym (być może) sceną, która w powieści pełni rolę finału: Myszkin i Rogożyn nad trupem Nastasji Filipowny; wszyscy, tak jak w powieści, niespełna trzydziestoletni; akcja osadzona we współczesnej Polsce. Fabuła portretowałaby współczesną polską elitę i jej dzieci, w świat których wkracza "śmieszny" człowiek...
"Wszyscy jesteśmy dobrzy, aż do śmieszności" - mówi inny wariat, stojący już nad grobem, młody, umierający na suchoty Hipolit; będzie chciał popełnić samobójstwo na oczach gości zgromadzonych na urodzinach księcia; dramatyczna sekwencja nieoczekiwanie wybrzmi komicznym finałem - pistolet nie wypali. Gorzki to śmiech, jak podczas lektury gorączkowego monologu księcia na przyjęciu u Jepanczynów:
"Chcę wszystko wyjaśnić, wszystko, wszystko, wszystko! O tak! Pan sądzi, że jestem utopistą? Ideologiem? O nie, wszystkie moje myśli są takie proste... Nie wierzy pan? Uśmiecha się pan? A czy pan wie, że potrafię być podły, gdyż tracę wiarę; niedawno szedłem tutaj i myślałem: "Jakże ja z nimi będę rozmawiał? Od czego mam zacząć, żeby mnie choć trochę zrozumieli?" Jakże się bałem, ale o was bałem się więcej, strasznie, strasznie! A tymczasem, czyż mogłem się obawiać, czy nie wstyd było się obawiać? Cóż z tego, że jeden postępowiec wypada na całą masę ludzi zacofanych i złych? Stąd właśnie wynika moja radość, że jestem teraz przekonany, iż ta cała masa to żywy materiał! Nie ma co się przejmować tym, że jesteśmy śmieszni, prawda? Przecież tak jest w rzeczywistości: jesteśmy śmieszni, lekkomyślni, mamy złe narowy, nudzimy się, nie umiemy patrzeć, nie umiemy pojmować, wszyscyśmy tacy, i pan, i ja, i oni! Pan się chyba nie obraża o to, że mówię panu w oczy iż jest pan śmieszny? A jeżeli tak, to czy pan również nie jest materiałem. Według mnie, wie pan, czasami dobrze jest nawet być śmiesznym: prędzej można przebaczyć sobie nawzajem i ukorzyć się; nie wszystko przecież trzeba od razu pojąć, nie podobna wprost zaczynać od doskonałości! Żeby osiągnąć doskonałość, trzeba przedtem wielu rzeczy nie rozumieć! A jeżeli szybko się zrozumie, to raczej niezbyt dobrze się zrozumie. Mówię to panu, który już tak wiele umiał zrozumieć i... nie zrozumieć. Teraz nie boję się o pana; pan przecie się nie gniewa, że takie słowa mówi panu taki młodzik? Pan się śmieje?"
sierpień 2023